Olbrzymie, ochydne robale byly, a mialy byc kolorowe motylki. Byly wszedzie, we wlosach, na rekach, pod butami. Wilgotno i lepko, i wszedzie kawalki skrzydelek. Wlasciwie skrzydel, bo niektore mialy wielkosc dloni. I to wstretne wrazenie ze ciagle cos gdzies po mnie chodzi... Ale chlopcom sie podobalo.
To jegomosc z poprzedniego zdjecia. Tutaj od spodu w trakcie wykonywania blizej nie zdefiniowanych czynnosci fizjologicznych. A bylo tego duzo :)
A na zwienczenie dnia poszlismy do parku zeby Oskar pozbyl sie resztek energi. Milla spokojnie lezala w cieniu i czytala ksiazke.
No comments:
Post a Comment