Zamiast do Nyuangshwe jechac autobusem poszlimy przez pagorki i wsie na nogach. My na wlasnych, a dzieci mialy do podzialu cztery konskie nogi. Byla to dla nich niespodzianka i okazala sie wielkim sukcesem (poza tym ze teraz musze tlumaczyc x razy dziennie dlaczego w Singaporze nie mozemy trzymac konia).
Widoki byly cudowne. Krajobraz zmienial sie czesto, czasem bylo bardzo sucho, a czasem w miare zielono. Glownie pola i uprawy, ale wszystko na mala skale.
Nie tylko my bylismy ciekawi.
Milla ze swoim "kolega", wlascicielem konia. Wieczorami opowiadala mi o czym jej opowiadal, ale nie wiem w jakim jezyku.
Mycie naczyn po obiedzie.
300-letnie drzewo banyan.
Milla caly czas konwersuje ze swoim kolega. Moze juz konia prowadzic sama.
Pole pizzowe.
Takie smieszne krowy na krotkich nogach.
Dziewczynki daly sobie nawzajem po kwiatku i chcialy sie bawic dluzej.
W dzien temperatura dochodzila do 30 stopni, ale noca spadala do 3-5 stopni.
Kobieta na pierwszym planie pochodzi z plemienia ludzi Smokow. Okrywaja glowy chustami w ognistych kolorach (ogien, ktorym smok zionie) i ubieraja sie na czarno (smocza skora).
Tutaj pracowaly na czyim polu wykopujac korzenie imbiru za 5$ za prace od switu do zmroku.
Najpopularniejszy srodek transportu w okolicy.
Wlasciciel konia zaprosil Mille na herbate. Na pietrze drewnianego domu, na podlodze z desek, jest zrobione palenisko z ubitego piasku.
Ze wzgledu na szacunek dla nas nie pijemy z nimi przy palenisku, tylko w pomieszczeniu obok.
Thanaka, pasta z kory drzewa sandalowego i wody, ktora dzieci i kobiety smaruja sobie twarz i czasem rece dla ochrony przed sloncem.
Dumny gospodarz.
Chili.
Znowu imbir.
Kon i bambus.
W wiosce plemienia ludzi Smokow.
Plug.
Kamieniolom.
No comments:
Post a Comment