Nie udalo sie z zachodem widzianym ze swiatyni, wiec probujemy ze wschodem.
Na szczescie nie trzeba daleko isc, wystarczy na dach naszego hotelu.
Ciag dalszy jezdzenia po swiatyniach. Pierwszy bonus tego dnia - nietoperze!
Drugi bonus - lody.
Nie wszystkim taki krajobraz wydaje sie egzotyczny.
W tym budynku po prawej...
… lezy Buddda. Tak wielki, ze trzeba sie przeciskac, zeby obok niego przejsc.
Jezeli jadac autobusem nie mozna wygodnie trzymac sie oburacz wiszac na zewnatrz, to placi sie tylko polowe biletu.
W miasteczku slynnym z wyrobow garncarskich. Jak sasiedzi nazbieraja wystarczajaco ulepionych naczyn ukladaja je na jednym podworku, przekladaja liscmi i drewnem palmowym i podpalaja wszystko.
W restauracji dostalismy do zabawy lokalna gre. Jakos dziwnie znajomo wyglada...
Z okazji Dnia Niepodleglosci bedzie wielki festiwal w pobliskiej swiatyni. Duzo ludzi przyjechalo (skad?) zeby swietowac.
Przyjechali wozami ciagnietymi przez byki (nie woly), a teraz wszyscy - dzieci, byki, kurczaki na jutro i dorosli odpoczywaja w cieniu swiatyni.
Lokalna "czekolada" czyli kandyzowany owoc tamaryndowca. Dalismy mu szanse kilka razy. Raz byl smaczny - kwaskowy i lekko pachnacy, wszystkie inne razy.. bardzo slodki i ostro pachnacy, chyba trzeba sie dlugo przyzwyczajac do tego smaku.
No comments:
Post a Comment